Po moim artykule wprowadzającym mógłby ktoś powiedzieć: cóż, może to i ciekawe, ale dla księży, zakonników i sióstr zakonnych. Mają czas na studiowanie Pisma Świętego, liturgię, osobistą modlitwę, takie podejście do kwiatów może być dla nich impulsem do pogłębienia modlitwy, ale dla przeciętnego zjadacza chleba, to zbyt wysoka półka. To nie dla mnie. Układam kwiaty dla siebie w domu od wielkiego dzwonu, a jak czasu i sił nie ma, to kupuję gotowy stroik na stół – wystarczy.
Cóż, nikt obowiązku uczenia się czegoś nowego nie ma. To nie kwestia konieczności, ale propozycja bardziej twórczego i dużo głębszego wykorzystania czasu. A gdyby tak, mimo wszystko spróbować coś zrobić samemu, na potrzebną miarę, bez obowiązkowych brokatów i błyszczących wstążek? Wchodzimy wtedy na prywatne pole, na którym jesteśmy u siebie i nie musimy udawać, że podoba się nam wszystko, co narzuca moda. Sami możemy zbudować niepowtarzalny nastrój każdych świąt (kwiaty u ciebie).
Do tego warto zapytać, tak przy okazji, na przykład o prawdę tego, co wydarzyło się w Betlejem. Co zobaczyli pasterze wysłani tam przez aniołów? To my oblepiliśmy tajemnicę świecidełkami, ozdobami. Oni zaś zderzyli się z niezwykłym światłem. To światło ujrzeli przez wiarę, bo rzeczywistość oglądana tylko oczami była porażająco uboga. Pasterze biedę znali z własnego życia, ale znak Dziecięcia położonego w żłobie musiał być dla nich szokiem. Powiedziano im, że to jest Zbawiciel, który jest Chrystusem Panem (Łk 2,11). Niepojęte – do dzisiaj.
Być może symboliczna kompozycja (styl zstępujący), dostosowana na potrzeby domowe, przeniesie świętowanie z kościoła do domu, stanie się impulsem, by sięgnąć po Pismo Święte, wspólnie się pomodlić – choćby śpiewając jak dawniej kolędę.
W ilu domach zasiada się jeszcze w Wielkanoc do świątecznego śniadania? Jak przygotować stół, by wprowadzić radość nowego życia, którą przyniosło zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią? To może być wielka rodzinna zabawa, łącząca dzieci, rodziców, dziadków.
Można jeszcze inaczej. Już poza świątecznym kalendarzem liturgicznym, wykorzystać uroczyste domowe okazje: urodziny, imieniny, rocznicę ślubu – do dzielenia się z bliskimi tym, co potrafimy sami zrobić, wyrazić kwiatami.
Każda pora roku ma swoje sezonowe rośliny, swoje własne przesłanie. Ta sama trawa inaczej wygląda na wiosnę, latem, jesienią, jeszcze inaczej w zimie. Coś innego mówią pąki, rozwinięte kwiaty, inaczej odczytujemy owoce, warzywa (też obecne w ikebanie – często w atrakcyjnych przekrojach), gałęzie o jesiennie barwnych liściach czy te już bez liści, ale noszące nasiona, kaligraficzne linie gałęzi okrytych srebrzystymi porostami – bardziej wyszukane od jubilerskich dzieł.
Zwykle niezauważane bogactwo kształtów, faktur, kolorów, zapachów znajdujemy uważnie obserwując świat wokół nas. To, co rosło pod oknem w ogródku, wydobyte z naturalnego otoczenia i przeniesione do naczynia staje się odkryciem. Rośliny hodowane w szklarniach mogą być mocne i dorodne, ale często są sztywne, jak utworzone z jednej formy. Te rosnące w ogrodzie czy całkiem dziko są zawsze ciekawsze. Nie mają równych jak w szklarni warunków, muszą się czasem z trudem przedzierać do światła, utrzymać owoc, choć gałąź nadłamała wichura. Widać siłę życia.
Nieżyjąca już Satoko Fujita, profesorka szkoły Ikenobo, która przyjeżdżała do Polski z pokazami i prowadziła warsztaty ikebany, mówiła, że najciekawsze zajęcia miała z małymi dziećmi. Wcale mnie to nie dziwi. Dzieci są doskonałymi i chłonnymi obserwatorami. Zauważają to, na co dorośli już nie zwracają uwagi.
Bezcenne są spotkania całych rodzin przy kwiatach. Wystarczy tylko dobrać zadania do możliwości, by się wzajemnie ubogacać i uzupełniać. Nie trzeba dużo wysiłku, by na letnie upały wprowadzić do domu trochę orzeźwiającego chłodu (kompozycja pływająca)…