Mamy zimę. Za oknem pada śnieg, zacina wiatr, słońce schowało się za ciężkimi chmurami, a my przemykamy do pracy w szarości poranka, ciepło opatuleni w czapki, szaliki i puchowe kurtki. A tymczasem po przeciwnej stronie kuli ziemskiej kwitnie bujne tropikalne lato – i dziś, już po raz drugi, chciałabym na chwilę przenieść Was do tego egzotycznego świata. Tym razem będzie to wizyta na hurtowym rynku kwiatów w Bangkoku.
Jeśli Wasze pierwsze skojarzenie z tajskim rynkiem kwiatów to morze wszelkiego rodzaju orchidei, to bynajmniej się nie mylicie – najpopularniejsze lokalne gatunki to vanda, dendrobium i cattleya:
Orchidee to w Tajlandii kwiat wręcz pospolity – w przeciwieństwie do egzotycznych goździków…
W tym (kwiatowym) chaosie jest metoda
Pak Klong Talad, bo tak nazywa się ten rynek, to największy kwiatowy rynek w Tajlandii, zaopatrujący zarówno hurtowników, jak i detalistów. „Rynek” to tak naprawdę bardzo trafne określenie, ponieważ brak tu na pozór uporządkowanej struktury. Pak Klong Talad to zbiór straganów i sklepików ciągnący się wzdłuż sąsiadujących ze sobą ulic oraz zajmujący kilka pół-otwartych hali. Całe sekcje chodników i poboczy ze straganami przykryte zostały brezentem lub innego rodzaju tymczasowym zadaszeniem, by zapewnić ochronę od słońca. W ten sposób powstał zawiły system wąskich i dość ciemnych kwiatowych tuneli, w których łatwo się zgubić.
Chociaż nawigacja po rynku nie jest łatwa, zdecydowanie warto zawędrować w jego czeluści. Napisałam również, że brak uporządkowania jest tu pozorny – bo chociaż architektura jest zawiła i brak jest konkretnych znaków czy informacji, to rynek podzielony jest na 4 główne strefy, które łatwo wyróżnić ze względu na ofertę sprzedawców. Sam podział, z naszego europejskiego punktu widzenia, może być trochę zaskakujący; dwie największe sekcje to sekcja z florystyką ofiarną/sakralną i sekcja z florystyką pogrzebową. Dwie pozostałe to florystyka ślubna i typowa sekcja hurtowa z kwiatami ciętymi, zielenią i akcesoriami. Na obrzeżach pojawiają się też uliczki z kwiaciarniami, oferującymi gotowe bukiety i kosze kwiatów.
Jedna modlitwa, wiele kwiatów
Największe wrażenie zrobiła na mnie zdecydowanie sekcja z florystyką ofiarną, czyli kwiatami przeznaczonymi do składania w świątyniach i innych miejscach modlitwy, oraz do ich dekorowania. Królują tu oczywiście wszelkiego rodzaju girlandy Phuang malai, o których pisałam już w swoim poprzednim artykule; od tych najprostszych z samych główek aksamitek (są stragany, które oferują je w tysiącach sztuk!), po te najbardziej skomplikowane, z o wiele bardziej zróżnicowanego materiału, m.in. jaśminu, płatków róż, liści bananowca, gardenii, Murraya paniculata:
Ofiarne, kwiatowe girlandy zadziwiają precyzją swojego wykonania
Zaopatrują się tu przede wszystkim mnisi, a także właściciele kwiatowych straganów, sprzedających tego rodzaju dekoracje na targach, bazarkach i w okolicach świątyń. Bo każdej tajskiej modlitwie, każdej prośbie, towarzyszy właśnie kwiatowa ofiara.
Co ciekawe, przygotowywanie kwiatowych girland to główne zajęcie w ciągu dnia osób tu pracujących:
Do wykonania girland potrzebne są nie lada umiejętności, doświadzenie, cierpliwość i niezwykle sprawne, delikatne palce
Chyba dla wielu z nas sama myśl o takiej pracy byłaby trochę przerażająca – jest to przecież z pewnością żmudne, powtarzalne, ale i wymagające ciągłego skupienia i precyzji zadanie. Ułatwia je jednak fakt, że potrzebny do girland materiał – czyli pojedyncze główki kwiatów – kupuje się hurtowo, luzem, w workach ( i mowa tu nie o woreczkach, ale o naprawdę dużych worach – nawet takich do 150l objętości…) Dla europejskiego oka wygląda to dość osobliwie:
Główki kwiatów w 100-litrowych workach? Widok z pewnością niecodzienny
Od architektury i mitologii do florystyki
Materiał florystyczny w opisanej wyżej postaci – czyli luźne, pojedyncze główki w ogromnych workach – wykorzystuje się również do wyszpilkowywania powierzchni, przede wszystkim kształtek ze styropianu o najróżniejszych formach:
Główka przy główce, główka do główki – tak powstają kwiatowe powierzchnie
I tu dochodzimy do aspektu tajskiej florystyki, który niezwykle mnie urzekł. Mianowicie niektóre elementy ozdobne z tajskiej architektury były wzorem dla stworzenia kształtek ze styropianu. Mój ulubiony to Hong, czyli jedno ze stworzeń zaczerpniętych z tajskiej mitologii, zamieszkujące mityczny las Himapan, wysoko w Himalajach. Choć przypomina trochę skrzyżowanie ptaka ze smokiem, na angielski „Hong” tłumaczone jest często jako „łabędź,” co mnie osobiście na początku nieco dziwiło. Jak się okazuje, nie jest to jednak tłumaczenie dosłowne, ale oparte na paraleli kulturowej. Hong jest bowiem ptakiem ucieleśniającym niesamowite, nieziemskie wręcz piękno i grację, a więc atrybuty, które może w nieco mniejszym stopniu, ale jednak są przypisywane łabędziowi w europejskim kręgu kulturowym. Pozwólcie więc, że zaprezentuję Wam Hong’a, w wersji ozdobnika architektury świątynnej, jak i w wersji florystyczno-styropianowej:
Hong – mityczne stworzenie, które znalazło również swoje miejsce w tajskiej florystyce
Podobną drogę ze świata tajskiej architektury do florystyki przebył poniższy element dekoracyjny, nazywany Phaan Phum. Jest to amulet i jednocześnie najczęściej spotykana dekoracja tutejszych ołtarzy:
Elementy architektury i amulety służą jako inspiracja dla tworzenia unikatowych form prac florystycznych
Egzotyczny wieniec pogrzebowy
Ogromna sekcja rynku poświęcona jest florystyce pogrzebowej; znajdziemy tu przede wszystkim setki gotowych do kupienia wieńców, ustawionych ciasno jeden obok drugiego i tworzących swoiste kwiatowe korytarze:
Rynek hurtowy – hurtowe więc są i ilości pogrzebowych wieńców
Moim zdaniem między naszymi, europejskimi wieńcami, a ich tajskimi odpowiednikami, można zauważyć wiele podobieństw.
Tajskie wieńce pogrzebowe przypominają trochę nasze wieńce z wiecznej zieleni na trójnogach, które tak naprawdę wieńcami właściwie nie są, ponieważ przysłaniamy im ich światło. Zamocowane na podobnej konstrukcji, przyjmują najczęściej formę wpisującą się w okrąg lub trójkąt, a składają się z kołnierza zieleni wokół centralnej kompozycji z kwiatów – popularnym wyborem są chryzantemy czy anturium. Często pojawia się na nich również szarfa czy tabliczka z wydrukiem. Podobieństw jest więc dość sporo, choć myślę, że na pierwszy rzut oka większość z nas zauważy raczej trudne do przeoczenia różnice:
Tajskie wieńce pogrzebowe – jakże inne, ale i jakże podobne
Tak, tajskie wieńce pogrzebowe są kolorowe – i to bardzo. Myślę, że częściowo związane jest to z tym, jak w buddyzmie postrzegana jest śmierć (nie jako powód do umartwiania się), częściowo z inną estetyką tego kraju. I po drugie dominują tu jednak kwiaty egzotyczne – niezwykle popularne są np. helikonie i orchidee – a zamiast wiecznej zieleni okalający ring wykonany jest z liści palmy lub innej ciętej zieleni egzotycznej. Różni się również technika ich wykonania, podejrzyjmy więc tajski wieniec od podszewki:
Tajski wieniec pogrzebowy “od podszewki”
Zamiast korpusu z siana mamy tu wykonany na praktycznie identycznej zasadzie korpus wieńca z włókien palmy. Natomiast zieleń cięta, tworząca zarys i tło pracy, jest najpierw pęczkowana, a następnie każdy pęczek przywiązywany jest do patyczka szaszłykowego, wbijanego w korpus bądź styropianową kostkę. Wiele kwiatów mocowanych jest podobnie, choć pojawiają się również czasami probówki z wodą i gąbka florystyczna. Część materiału pozostaje więc bez pośredniego dostępu do wody – ale pamiętajmy, że panuje tu klimat o bardzo wysokiej wilgotności.
Inny materiał, inna technika wykonania, inna kolorystyka – fascynujące jest jednak to, że pomimo tylu różnic i tysięcy kilometrów odległości, efekt końcowy jest jednak tak podobny do tego, co znamy na co dzień z naszej pracy.
I tu ślub po amerykańsku
Najmniej ciekawą strefą rynku była dla mnie strefa poświęcona florystyce ślubnej; być może dlatego, że nie była to wcale tajska florystyka ślubna. W Tajlandii, która uznawana jest na całym świecie za jeden z krajów posiadających najpiękniejsze egzotyczne zakątki, stała się w ostatnich latach popularną destynacją ślubną. Pojawił się wiec popyt – zgłaszany przede wszystkim przez hotele – na dekoracje ślubne, których oczekują zagraniczne pary, które zdecydowały się tu właśnie zawrzeć związek małżeński. Nie dziwi więc, że królują klasyczne, pastelowe, niezwykle bogate kompozycje w naczyniach w „amerykańskim stylu romantycznym”. Wiele florystów specjalizujących się w obsłudze tego typu event’ów na wystawach umieszcza przykładowe prace tego typu, ale wykonane z kwiatów sztucznych. Jest to oczywiście rozwiązanie praktyczne, ale dla oka zwiedzającego europejskiego florysty niezbyt atrakcyjne…
Gdzie róża, a gdzie chryzantema
Ciekawa jest również ostatnia już strefa hurtowego rynku kwiatów w Bangkoku, ta poświęcona kwiatom i zieleni ciętej. Egzotyczna zieleń i orchidee leżą tu w ogromnych stertach – bo inaczej nazwać się tego nie da – na ziemi, na gazetach, stołkach, stoliczkach… Róże, czyli koronny kwiat europejskiej florystyki, sprzedawane są zawinięte w papier gazetowy, a trzymane często również bez wody – spójrzcie na zdjęcie poniżej. Natomiast ogromna uwaga poświęcona jest chryzantemom o dużych główkach – nie tylko zawsze stoją w wodzie, ale i każda pojedyncza główka osłonięta jest specjalną siateczką ochronną.
Co kraj, to (kwiatowy) obyczaj…
Jak widać, co kraj, to (kwiatowy) obyczaj…
I tu część druga naszej florystycznej fotopodróży po Tajlandii dobiega końca – mam nadzieję, że przyniosła Wam zarówno inspiracje, jak i odrobinę słonecznego ciepła…