Przychodzi Polska Panna Młoda do Dr Google

22/08/2014

Kiedyś przysłowiowa baba z dowcipów przychodziła do lekarza.

Można powiedzieć, że dziś ta sama baba siada przed ekranem komputera i włącza okno Google.

Moja znajoma właśnie się zaręczyła. Z zaciekawieniem pytam więc ją, od czego zaczyna przygotowania. Odpowiedź – cytuję – „od zgooglowania sukienek i kwiatów.”

Widać Google wie wszystko…

W czasach Internetu odpowiedź ta bynajmniej nie dziwi i pewnie nie jedna przyszła PM tak nam odpowie. O ile jednak Google rzeczywiście potrafi sporo podpowiedzieć w dziedzinie sukien ślubnych, to już w dziedzinie florystyki bym mu tak absolutnie bynajmniej nie ufała (zresztą w kwestii medycyny też nie…) Sprawdźmy więc dzisiaj sami – co Dr Google ma do powiedzenia na temat naszej florystyki ślubnej? I jak znalezione w nim informacje pasują – bądź i nie – do polskich realiów?

Dziś będzie więc trochę nietypowo – z refleksami, uogólnieniami i autoironią – ale takie jest prawo felietonu.

google slub

Polski Ślub ma swoje wymogi

Zakładając jednak (dość chyba realnie), że życie to nie amerykański serial high-life, zanim nasza Przykładowa Polska Panna Młoda (PPPM) usiądzie do komputera, tonie już w uszach w oczekiwaniach co do Polskigo Ślubu.

Bo przecież Polski Ślub to Instytucja – dużych liter używam tutaj z pełnym rozmysłem. To coś więcej niż tradycja, to coś tak głęboko zakorzenionego w naszej już nie tylko kulturze, ale i mentalności, że już chyba głębiej się nie da. Ślub i wesele muszą być – koniec i kropka – i to jakie!

Postawmy się na chwilę w sytuacji PPPM. Z jednej strony zalewana jest romantycznymi bajkami z amerykańskiej telewizji o magicznym ślubie, z drugiej ma do czynienia z wielopokoleniową rodziną (a właściwie dwoma – bo nie tylko swoją, ale i przyszłego męża), która też ma pewne Oczekiwania: wesele ma być udane, co dla wielu oznacza zespół z przyśpiewkami, górę jedzenia i morze wódki. Czasami do głosu – i to jakiego! – dochodzi też przyszła teściowa… Pogodzić te dwa skrajnie różne obrazy nie jest łatwo, nie mówiąc już o zmieszczeniu ich w budżecie i marzeniach samej PPPM.

Z Google’em na poszukiwania wiązanki ślubnej

Nasza lekko już zestresowana bohaterka otwiera więc okno Google’a, wpisuje „bukiet ślubny,” klika na opcję grafika, i już ma na ekranie setki zdjęć wiązanek.

Zachęcam Was teraz, byście zrobili to samo, w ramach małego eksperymentu – a więc Google, „bukiet ślubny” i opcja grafika. W końcu zrozumienie klienta to klucz do sukcesu. Przejrzyjcie kilka stron z wynikami – co zobaczymy?

W 90% będą to najbardziej tradycyjne, okrągłe bukiety na żywych łodygach, często jednogatunkowe, przeważnie z róż, często z perełkami lub kryształkami, w większości w odcieniach bieli i różów. Sporo też storczyków, pojawiają się lilie, frezje i gerbery. Czyli przedmiot narzekania wielu z nas – bo przecież możemy zaoferować Pannom Młodym wiele więcej, a na tym rozwiązaniu najczęściej się kończy.

Ale wróćmy do zdjęć. Choć większość z nich pochodzi już z polskich stron, większość z tych, które pojawiają się na początku wyników wyszukiwania, to zdjęcia nie ze stron kwiaciarni czy pracowni florystycznych, ale z portali ślubnych, blogów, artykułów – które z reguły wykorzystują zdjęcia z komercyjnych bibliotek. To daje do myślenia. Brak natomiast zróżnicowania form, barw i materiałów, sezonowości, wykorzystania konstrukcji, stylizacji czy po prostu kreatywności – czyli tego, co jako polscy floryści możemy zaoferować.

Wniosek: Dr Google wielkim przyjacielem polskiego florysty nie jest, nie jest też profesjonalnym doradcą dla PPPM – wręcz odwrotnie. Dla niego nie ma różnicy, czy pokazuje zdjęcia na ekranie wiotkiej blondynki, postawnej brunetki czy wysokiej rudowłosej, ani też jaki ma ona temperament, gust czy sukienkę. W sumie dobrze – bo to nasze, profesjonalne zadanie doradzać klientom – którzy jednak niestety często przywiązują się do bezosobowej diagnozy Dr Google’a.

Nikt nie ma łatwo?

Nachodzi mnie więc czasem taka refleksja, że kiedy PPPM pojawia się na naszym progu, nie ma łatwo. Lawirując zestresowana pomiędzy oczekiwaniami rodziny i restrykcjami budżetu a własnymi marzeniami, pojawia się na naszym progu ściskając kurczowo w ręku jak światełko w tunelu zdjęcie amerykańskiego bukietu ślubnego, znalezione w Internecie. A my rzucamy na nie okiem, widzimy po raz setny piwonie (a jest np. październik) i wewnętrznie wydajemy jęk.

I owszem, naszym zadaniem jest pomóc PPPM w dobraniu oprawy kwiatowej na ten wyjątkowy dzień, zapewnienie kompleksowej usługi. Ale sektor usług nie ma łatwo w kraju, w którym wszyscy oszczędzają, a specjaliści i profesjonaliści traktowani są nieufnie – sami sobie często jesteśmy lekarzami, kucharzami, fryzjerami, dekoratorami, ogrodnikami… a więc dlaczego i nie florystami?

Niektórych przekonamy, innych nie. Naszym ogromnym atutem jest to, że nic tak jak oprawa florystyczna nie potrafi przemienić tego dnia w magiczny i wyjątkowy, a także jak za sprawą czarodziejskiej różdżki przemienić każdą salę restauracyjną w co tylko zapragnie wyobraźnia klienta – tajemniczy las, rajski ogród, uwodzicielskie retro, sielską wieś… Tylko my wiemy, że stoi za tym nie magia, a wiele godzin ciężkiej pracy, często i nieprzespana noc. Ale przekonać kogoś o tym, by nam zaufał i w to zainwestował nie jest łatwo – a jednym z najlepszych narzędzi, które mogą nam w tym pomóc, są oczywiście fotografie. Te z książek pokażą możliwości, te nasze – przekonają o naszych umiejętnościach i profesjonalizmie, oczywiście jeśli same zdjęcia też będą na tyle dobre, że oddadzą urodę naszych prac. A te w Internecie – jeśli będą się pojawiać – mogą też poprawić w przyszłości “odpowiedź ” Dr Google’a.

Dr Google prawdę Ci powie?!

Nauczyliśmy się traktować Internet jako źródło wiedzy wszelakiej, której często zbyt ślepo ufamy.

Przenieśmy się na chwilę ze zdjęć do tekstów – mało znajdziemy profesjonalnych artykułów,  z których PPPM dowie się, jakie są możliwości profesjonalnej florystyki ślubnej i które poradzą, by skorzystać z usług profesjonalisty. W branży ślubnej dominują głównie reklamy i dość pobieżne teksty poradnikowe.

Czas na eksperyment nr 2 – wpiszcie w Google’a hasło „jakie kwiaty na ślub” i wyszukajcie wyniki tekstowe, przejrzyjcie adresy stron, które wyświetlą się na pierwszej stronie, kliknijcie na pierwsze parę linków, obejrzyjcie ich zawartość. Będą to praktycznie same poradniki i fora, kilka blogów. Te teksty mają oczywiście swój cel i wartość – ale raczej nie przysłużą się nam w edukacji klientów. Jest to więc kolejne zadanie, które spada na nas – i siłę naszych argumentów, zarówno słownych, jak i tych zdjęciowych.

Zadanie nie jest więc łatwe – ale wierzę że współpracując, krok po kroku, dojdziemy do celu, a Panny Młode powierzą swoje zaufanie nam – a nie Dr Google. A następnym razem, kiedy na naszym progu stanie PPPM ściskająca kurczowo w ręku zdjęcie bukietu z Internetu – odczujmy nie frustrację, a chęć pomocy!

O autorze

Agnieszka Zakrzewska

mistrz florystyki, fotograf, reporterka, specjalista ds. komunikacji wizualnej oraz magister stosunków międzynarodowych. Zarówno z pasji, wykształcenia jak i zawodu od ponad dekady związana z fotografią. fotoflorystyka.weebly.com