Kobea pnąca (Cobaea scandens) jest jednym z moich ulubionych pnączy. Staram się sadzić ją co roku w moim ogrodzie. Należy do rodziny wielosiłowatych Polemoniaceae. Pochodzi z Meksyku i u nas w gruncie nie zimuje. Nazwa rodzajowa pochodzi od nazwiska jezuickiego misjonarza Barnabasza Cobo.
Kobea ma kanciaste, wiotkie i kruche pędy, dorastające nawet do 6 metrów w jednym sezonie! Pierzastozłożone liście zakończone są wąsami czepnymi, dzięki którym czepia się ona wszędzie. Jesienią, w wyniku różnicy temperatur między dniem a nocą, jej liście przebarwiają się na fioletowo–czerwono.
Kwiaty ma duże, czasem ogromne, dzwonkowate, o charakterystycznej budowie kielicha. Kolor kwiatów jest na początku zielonkawy, później fioletowo-purpurowy. Są również odmiany o kwiatach białych, ale ja nie trafiłam na takie na naszym na rynku. Może w przyszłym roku. Kwiaty osadzone są na długich, szypułkach. Przekwitłe należy usuwać, aby zmusić roślinę do tworzenia nowych. Choć uważam, że te przekwitnięte też mają swój urok, a owoce są przecudne. Ciekawostką jest, że w zapylaniu kwiatów uczestniczą również nietoperze.
W naturalnym środowisku kobea to roślina wieloletnia i choć w Polsce traktowana jest jak roślina jednoroczna, można spróbować ją przezimować. Najlepiej przeznaczoną do przechowania roślinę uprawiać w pojemniku. Ja jednak idę trochę na łatwiznę i co roku kupuję sadzonki od zaprzyjaźnionego ogrodnika. Dzięki temu zmieniam jej miejsce pobytu.
Roślina ta, mimo swojej urody, jest bardzo słabo znana w Polsce. Postanowiłam pokazać jej urok w bukiecie ślubnym.
Dzięki temu, że Kobea kwitnie na długich szypułach nadaje się spokojnie na kwiat cięty. Jej urok nieoceniony. Bukiet prosty i urokliwy, godny polecenia dla panny młodej. Dzięki kwiatom i pędom z wąsami daje piękne romantyczne wrażenie i świetnie się wpisuje w przyszłoroczne trendy ślubne.
Foto: Przemysław Tomczyk
Foto: Przemysław Tomczyk