Moje pierwsze, długo wyczekiwane warsztaty w ramach podyplomowej Florystyki na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Spore oczekiwania i szczypta obaw – czy sprostam warsztatowym wyzwaniom, czy moje entuzjastyczne wyobrażenia o pracy florysty nie zderzą się boleśnie z nieciekawą rzeczywistością i wreszcie, czy dobrze wybrałam miejsce i ludzi, którzy odkryją przede mną tajniki zawodu.
Jakkolwiek trywialnie to zabrzmi, kwiatami otaczam się od zawsze. Ich ulotne piękno niezmiennie budzi mój zachwyt, a bukiecik konwalii skuteczniej ratuje dzień niż tabliczka belgijskiej czekolady. Od wielu lat przyglądałam się pracy florystów, zaglądając do kwiaciarni, odwiedzając wystawy czy śledząc florystyczne blogi. Podziwiałam technikę, estetyczne wyczucie i twórcze podejście do materiału. Ciągle jednak brakowało tego ostatecznego bodźca, który pchnąłby mnie o krok dalej, ku rozwinięciu moich pasji i nadaniu im bardziej profesjonalnego kształtu. Przełomowa okazała się podróż do Holandii. Zetknięcie się z prawdziwym mistrzostwem w sztuce układania kwiatów podziałało jak najlepsza odżywka dla moich kiełkujących dopiero zamierzeń. Intensywny internetowy ‘research’ w zakresie szkół i szkoleń florystycznych zakończyłam wyborem oferty krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego. Decydujące okazały się pozytywne opinie o profesjonalizmie osób prowadzących wykłady i warsztaty, dokumentacja fotograficzna z warsztatów na stronie internetowej studiów, a także sukcesy, które odnoszą absolwenci, o czym z przyjemnością przeczytałam na jednym z brytyjskich branżowych portali internetowych.
Z powodu wcześniej zaplanowanej podróży nie mogłam wziąć udziału w pierwszym zjeździe. Z tym większym apetytem czekałam więc na kolejne, grudniowe spotkanie. Tematem warsztatów była florystyka bożonarodzeniowa, z całym bogactwem form i materiałów. Plan ambitny – dwie kompozycje w naczyniu, kompozycja graficzna, choinka i wieniec. 16 godzin warsztatów minęło niepostrzeżenie, choć następnego dnia odczułam jednak zmęczenie ich intensywnością. Zajęcia praktyczne prowadziła Pani Monika Kudłacz, mistrzyni florystyki – świetny teoretyk i praktyk zarazem. Dzięki jej cierpliwym poradom udało mi się przetrwać swoje pierwsze załamanie, kiedy to stara prawda „Technika to podstawa” objawiała mi się z całą mocą, wielokrotnie! Tak więc haftkowałam, kleiłam na gorąco, owijałam (i odwijałam też, bo źle owinęłam), i choć droga do perfekcji przede mną długa i wyboista, pierwsze przeszkody zostały pokonane. Co więcej, ciągle chcę więcej!
Pani Monika wspaniale pomogła nam się również odnaleźć w różnorodności przygotowanych na warsztaty materiałów (sosna rumelijska i cyprysik groszkowy w odmianie Elwoodi są moimi zdecydowanymi zimowymi faworytami, poza cudownymi ostrokrzewami Meservy i okółkowym oczywiście). Jasno tłumaczyła zasady kompozycji, wyboru kolorystyki i charakteru dekoracji. Z pewnością nie każda ze studentek wymagała takiej troskliwej opieki jak ja, w końcu reprezentujemy bardzo różne poziomy wtajemniczenia, ale kojąca jest świadomość, że można liczyć na fachową pomoc na każdym etapie pracy. Zresztą w kwestii pomocy i krzepiącego słowa nieocenione są również moje „koleżanki z roku”. Właśnie to wsparcie i inspirująca, twórcza atmosfera bardzo mnie ujęły. Kolejne warsztaty w styczniu – nie mogę się doczekać!
tekst: Basia Lubowiecka-Majcher