Jeśli malarz namaluje wyjątkowy obraz, może umieścić go na ścianie galerii; rzeźbiarz swoje najlepsze dzieła wystawi na pokaz w atelier, a wyjątkowe projekty architektury ożyją przeniesione z papieru do trzech wymiarów rzeczywistości. W ten sposób „uwiecznione” będą mogły być oglądane i podziwiane przez długi czas.
Brutalna prawda: złe zdjęcie potrafi odebrać urok nawet najpiękniejszej pracy – dlatego może lepiej, by te nieudane trafiły jednak do szuflady? (praca wykonana podczas pokazu Kwitnących Horyzontów – “W świątecznym szyku” – w Hurtowni Róża w Katowicach)
Tymczasem florystyka rządzi się nieco innymi prawami; jeśli florysta stworzy wyjątkowy bukiet czy kompozycję, wystawienie ich w kwiaciarni, pracowni czy nawet na wystawie, pozwoli na ich podziwianie jedynie przez krótki okres czasu i to mocno ograniczonej liczbie osób. Jeśli chcemy, by nasze prace zostały uwiecznione, musimy posłużyć się zestawem technik zaczerpniętych z jeszcze innej dziedziny sztuki – fotografii. Bo tylko na zdjęciu kwiaty w naszej pracy zachowają swoją świeżość na zawsze.
Przy dzisiejszej szeroko rozpowszechnionej technologii cyfrowej zdjęcia może robić każdy – tzn. każdy może nacisnąć spust aparatu i w ten sposób zapisać na karcie pewien obraz. Ale nie każde zdjęcie będzie oczywiście Fotografią – taką przez duże „F” – i tu zaczynają się przysłowiowe „schody”. Myślę, że wielu z Was znalazło się już nie raz w sytuacji, kiedy jedyną pamiątką po przepięknej kompozycji – w którą często włożyliśmy mnóstwo pracy i serca – jest tylko kilka kiepskich zdjęć. Wiem, bo sama też nie raz znalazłam się w takiej sytuacji. Zdziwieni? Owszem, potrafię robić zdjęcia, ale jak każdy pracujący florysta, i mi może zabraknąć czasu czy odpowiedniego sprzętu pod ręką.
Wybór iście tragiczny
Wróćmy więc do sytuacji, kiedy jedyna fotograficzna dokumentacja wykonanej przez nas genialnej pracy – delikatnie mówiąc – pozostawia wiele do życzenia. Co zrobić? Jeśli nie podzielimy się tymi zdjęciami ze światem – czyli np. nie opublikujemy na naszej stronie www, na FB czy nie umieścimy jej w portfolio – wszelki ślad po naszym dokonaniu zaginie. Ale jeśli podzielimy się nimi z publicznością, szanse na to, że wyjątkowość naszej pracy zostanie doceniona, są raczej niewielkie. Właściwie mamy tu do czynienia ze znanym nam z literatury wyborem tragicznym – kto pamięta ze szkoły grecką mitologię, ten zrozumie, co mam na myśli… Innymi słowy, zadowalającego rozwiązania po prostu nie ma.
Pułapka kontekstu naszych wspomnień
Znam wiele osób, które w opisanej powyżej sytuacji zdecydowało by się na publikację kiepskich zdjęć dobrej pracy. Oprócz oczywistych pobudek stojących za tą decyzją działa tu jeszcze dodatkowo pewien mechanizm psychologiczny, który niestety często prowadzi nas na manowce. Mianowicie osoba, która daną pracę widziała na żywo, czyli np. autor pracy, ma zachowany w pamięci jej obraz rzeczywisty a także zapamiętuje związane z nią (oczywiście pozytywne) emocje. W uproszczeniu można powiedzieć, że w takiej sytuacji tą samą pracę – nawet bardzo zniekształconą przez nieudane zdjęcie – będziemy postrzegać „przez różowe okulary.” I łatwo tu zapomnieć o tym, że Ci którzy oryginału na żywo nie widzieli, zobaczą tylko to, co prezentuje zdjęcie – i w jaki sposób to robi. A bez różowych okularów efekt może tu być daleki od pożądanego.
Podobny do opisanego wyżej mechanizm działa również w przypadku zdjęć prac wykonanych na pokazach – jeśli byliśmy świadkami powstawania oryginałów i nam się podobały, przewijające się w Internecie zdjęcia tych samych prac, nawet niskiej jakości, obudzą w nas pozytywne emocje. Tymczasem osoby, które w pokazie nie uczestniczyły, te same kadry odbiorą o wiele bardziej sceptycznie – i nie powinniśmy o tym zapominać.
Sztuka wyważenia decyzji biznesowo-artystycznych
Decyzja, czy wykorzystamy do celów promocyjnych kiepskie zdjęcia dobrych prac to oczywiście indywidualna, biznesowo-artystyczna decyzja każdego z nas. Tu jedynie mogę się z Wami podzielić moją subiektywną opinią.
Zacznę może od tego, co dokładnie mam na myśli pisząc „kiepskie zdjęcie.” Nie chodzi tu o kadr, który można poprawić na komputerze w cyfrowym programie obróbki zdjęć czy który jest może mało artystyczny, ale poprawny technicznie. Mówimy tu o zdjęciach, które naprawdę mocno zniekształcają wygląd naszej pracy, pozbawiają ją urody, zakłócają odbiór. Będą to więc np. zdjęcia o przekłamanej kolorystyce (np. zażółcone czy zaniebieszczone), rozmazane i nieostre, znacząco niedoświetlone czy wykadrowane w taki sposób, że forma pracy jest zupełnie nieczytelna (przykładem będzie tu prawa wersja zdjęcia u góry artykułu).
Wracamy więc do naszego dylematu – powiedzmy, że mamy przed sobą kilka naprawdę złych kadrów prezentujących zrobiony przez nas na pokazie bukiet na nowatorskiej konstrukcji, którą składaliśmy i kleiliśmy przez tydzień, i na której pokazaniu bardzo nam zależy. Czy zdjęcia, wraz ze wspomnieniem po bukiecie i głębokim westchnięciem, trafiają do szuflady? Czy jednak np. na Facebook’a?
Przyznam otwarcie, że florysta we mnie podpowiada mi cichym, acz upartym głosikiem, żeby te zdjęcia jednak wykorzystać. Roni łzy, że taka praca ma zostać skazana na zapomnienie. Na to mój wewnętrzny fotograf, który początkowo głosował zdecydowanie za szufladą, lituje się i zaczyna wątpić w swoją decyzję, i myśleć, że może jedna da się te zdjęcia chociaż trochę poprawić? I że może nie będzie aż tak źle? Że koledzy i koleżanki po fachu zrozumieją? Ale obok florysty i fotografa siedzi we mnie również specjalista od marketingu, PR i komunikacji wizualnej (tak, wiem, tłoczno się w tej mojej głowie zaczyna robić 😉 ) i oni już tak łatwo nie ulegają artystycznym emocjom. Brutalna prawda jest taka, że nasza publiczność – czyli klienci – nie znając oryginału pracy, zobaczą tylko zdjęcie. I jeśli w kadrze nasza praca wygląda źle i nieatrakcyjnie, nie powinna, a wręcz nie może, stać się częścią naszej biznesowej wizytówki.
Dlatego po długiej i zażartej wewnętrznej dyskusji musiałabym stwierdzić – nie bez żalu – że jednak niskiej jakości, nieatrakcyjne zdjęcia źle ilustrujące nasze prace moim zdaniem nadają się raczej do szuflady niż dla publiczności. Jeśli nasza działalność miałaby charakter czysto hobbystyczny, można by się zastanowić, ale w sferze biznesu nasza komunikacja wizualna świadczy o nas i naszym profesjonalizmie – lub jego braku. Nie ma tu raczej co liczyć na wyrozumiałość klienta, na to, że dokładnie będzie analizował każde kiepskie zdjęcie starając się doszukać pozytywów pokazanej na nim pracy. Tego typu zdjęcia możemy ewentualnie pokazać np. kolegom i koleżankom po fachu na spotkaniu przy kawie, z opisem kontekstu, sytuacji, samej pracy, ale kiepski kadr wyrwany z kontekstu sam się raczej nie obroni. Zastanówcie się sami – gdybyście mieli do wykorzystania tylko prawą wersję zdjęcia u góry artykułu, co byście zrobili?
Sztuka ciężkim kawałkiem chleba
Fakt, że zapewnienie długowieczności naszej sztuce pracy z kwiatami zależy od opanowania przez nas innej sztuki – fotografii – stanowi dla florystyki spore wyzwanie. Bo fotografia też rządzi się swoimi prawami, a jako medium dwuwymiarowe potrafi mocno ingerować w wygląd obiektów trójwymiarowych, o czym wie każdy, kto chociaż raz próbował sfotografować sporych rozmiarów bukiet ze stopniowaniem.
Cechą fotografii jest również to, że często jest wyrwanym z kontekstu pojedynczym obrazem, a więc opinię o tym, co przedstawia, tworzymy sobie tylko i wyłącznie na jej podstawie. Pomyślmy o zdjęciach znanych miejsc czy osób, których nigdy nie widzieliśmy „na żywo” – tak naprawdę w rzeczywistości ich wygląd może znacznie odbiegać od tego, co widzimy w kadrze, z czego nawet nie zdajemy sobie sprawy. Dlatego źle wykonane zdjęcie to negatywny przekaz – a tych w komunikacji z klientami powinniśmy się oczywiście wystrzegać.
A ponieważ najlepszą metodą na „tragiczną” sytuację jest niedopuszczenie do niej – chwytamy za nasze aparaty i ćwiczymy…